Ciągłe pisanie tego samego absolutnie by mnie nie bawiło, twierdzi Jozef Karika - jeden z najpopularniejszych słowackich pisarzy, autor hitowej Szczeliny, która także w Polsce zdobyła serca czytelników.
O czym jest najnowsza książka słowackiego autora? Co czuje pisarz, który ma na swoim koncie już 19 książek? Oraz o filozofii i aktualnej sytuacji. O tym w poniższym wywiadzie.
Jozef Karika: Ten medal ma dwie strony, bo inaczej jest pisać dla tysiąca fanów, a co innego dla stu tysięcy ludzi. Na przykład Szczelina sprzedała się w stu tysięcach egzemplarzy, a jeśli doliczyć sprzedaż za granicą, to te liczby są jeszcze wyższe, z czego oczywiście jestem bardzo zadowolony.
Zdecydowanie jest różnica w informacji zwrotnej, gdy piszesz tylko dla kilku entuzjastów lub, jak to się dzisiaj mówi, dla mainstreamu. Z drugiej strony mogę powiedzieć, że przyniosło mi to wiele korzyści, traktuję to jako wyzwanie i nawet cieszę się z presji, bo mnie motywuje. Dodatkowo zmusza mnie to jako autora nie osiąść na laurach, więc w tym sensie to doceniam.
Pierwszą książkę napisałem dwadzieścia lat temu i od tamtej pory mam swoje autorskie motto, że zawsze w pisaniu daję z siebie maksimum. Jestem perfekcjonistą, ale nie podporządkowuję się opinii czytelników.
Nie chcę powiedzieć, że nie obchodzi mnie, co o tym myślą czytelnicy, nigdy bym sobie na to nie pozwolił, bo bardzo ich szanuję i doceniam. Mimo to nie staram się zadowolić wszystkich.
Jak czuje się autor na kilka dni przed wydaniem swojej nowej książki?
To moja dziewiętnasta książka, więc nie przeżywam już tego tak, jak to było w przypadku pierwszej. Wydanie książki jest dla autora swoistym rodzajem porodu. Jest to urzeczywistnienie, manifestacja tego, co do tej pory miał tylko w swojej głowie, w swoim subiektywnym świecie, gdzieś w swoim wnętrzu, i nagle to zaczyna istnieć również w świecie obiektywnym.
Dla mnie to zawsze bardzo magiczny moment. Przy pierwszych książkach przeżywałem to dość intensywnie. Zastanawiałem się, co ludzie powiedzą. Teraz bardziej interesuje mnie to na poziomie metafizycznym. I to tak ogólnie, nie tylko jeśli chodzi o książki.
Autor tworzy w swojej głowie coś oryginalnego, czego nie ma nigdzie indziej we wszechświecie. I nagle jego praca przenosi się do obiektywnego świata. Nagle tam jest. To jest coś nienaturalnego, nieprawdziwego. To mnie fascynuje.
Już można o Panu powiedzieć, że jest Pan mainstreamowym autorem, ponieważ na Słowacji Pańskie książki są czytane przez masy i jest to bardzo zróżnicowane grono odbiorców.
Ze względu na swoją skromność muszę dodać, że nie tylko na Słowacji. W Polsce i w Czechach moje książki są bestsellerami i należą do najbardziej popularnych tytułów w wydawnictwach. To po tylko taka dygresja, żeby podrażnić wrogów i możemy kontynuować.
Szczelina dotarła do mas. Nie boi się Pan, że teraz każdy Pański tajemniczy thriller będzie przez czytelników porównany z tą książką?
W ogóle nie myślę o tym w ten sposób. Na przykład po Szczelinie w tej serii napisałem Priepasť [pl. Przepaść], która jest zupełnie innym dziełem. Wiedziałem, że niektórzy czytelnicy prawdopodobnie będą rozczarowani, ponieważ będą oczekiwać czegoś podobnego do Szczeliny. Ciągłe pisanie tego samego absolutnie by mnie nie bawiło.
Kiedy w 2010 roku została opublikowana książka V tieni mafie [pl. W cieniu mafii] mówiono mi, to twoja najlepsza książka, tylko że wcześniej mówili to o innej książce, a potem pojawiła się Szczelina. Jednak wcale to na mnie nie robi wrażenia.
Kiedy pisze się książki, to naturalne, że niektóre z nich z niewytłumaczalnego powodu rezonują w zbiorowej wyobraźni silniej niż inne. Nie da się tego zaprogramować. I oczywiście, zależy to również od wielu innych czynników, jak na przykład od czasu, w którym zostanie opublikowana.
Dobry czas dla mnie był w przypadku książki V tieni mafie. W tym czasie powieści, które zaglądały, by tak rzec, za kurtynę, nie były codziennością. Było na nie zapotrzebowanie i przypadkiem w niego trafiłem.
To wywołało silny oddźwięk, który dla mnie oznaczał szczęście, bo umożliwił mi przez dziesięć kolejnych lat poświęcić się zawodowemu pisaniu i nie tylko z tego się utrzymać, ale także być usatysfakcjonowanym. Teraz wszyscy jesteśmy mniej zadowoleni ze względu na sytuację, którą wywołała pandemia, ale na minioną dekadę nie mogę narzekać.
I tak samo jest ze Szczeliną – jest w niej coś, co zainteresowało ludzi. Mimo to ja nie patrzę na nią, jako na moją najlepszą książkę. Nie czuję także potrzeby zwyciężania ze sobą. Pisania nie traktuję jako sportu lub konkursu, w którym muszę pokonać sam siebie, lub kogoś innego. W ogóle nie zastanawiam się na tym i polecam to także innym autorom. Bo gdy autor zacznie czuć, że musi pokonać samego siebie, zapędza się do ślepego zaułka.
Kibicuję bardzo także innym autorom. Kiedy dzieło któregoś z nich zwróci moją uwagę, niezależnie od tego, czy jest to początkujący autor, czy uznany, czy są to autorzy współcześni, jak Ďuro [przyp. tłum. Juraj] Červenák czy Arpád Šoltés itp. staram się ich promować. Traktuję to jako efekt synergii. Im więcej energii jest w czytaniu i literaturze, tym lepiej dla nas wszystkich - zarówno autorów, jak i czytelników.
Jestem niezwykle zadowolony ze Szczeliny i jestem wdzięczny za każdą czytelniczkę i czytelnika. Mówię w tej kolejności, bo na portalach społecznościowych zauważyłem, że mam znacznie więcej czytelniczek niż czytelników.
Jest to bardzo ciekawe, bo moje książki są dość brutalne. Na ogół kobiety czytają więcej niż mężczyźni, ale to, że czytają więcej moich książek, jest dla mnie bardzo interesującą kwestią.
Jak Pan sobie to tłumaczy?
Nie tłumaczę sobie tego, ja się z tego bardzo cieszę. Z niektórych rzeczy czasem próbuję się tylko cieszyć i raczej nie próbuję sobie tego tłumaczyć. Na pewno nie jest to przeze mnie, że to ja je oczarowałem. To coś w książkach, ale na razie nie wiem dokładnie co.
Może to też przez to, że jest w nich wiele emocji. Moje thrillery są stosunkowo introspektywne i duchowe. Nie chcę teraz mówić o stereotypach, że kobiety bardziej to rozumieją niż mężczyźni, bo tak nie myślę. Wiem, że także mężczyźni lubią moje zagadkowe dzieła, ale mam wrażenie, że kobiety są w stanie bardziej dotrzeć do głębi.
W najnowszej książce Wiatr inspirował się Pan fenomenem wiatru halnego, który pojawia się po polskiej stronie Tatr i Polacy go wiążą z większą ilością samobójstw, przemocy, bójek czy depresji w miejscach, w których wieje. Powstał o nim nawet dokument, który ma w swojej ofercie HBO. Widział go Pan?
Tak, ale dopiero, jak już miałem napisaną książkę. Nawet mówiłem sobie, że znowu odkryłem Amerykę, ludzie będą myśleć, że się inspirowałem dokumentem.
Jednak, gdy go zobaczyłem, stwierdziłem, że jest o zupełnie czymś innym niż moja książka. Mimo to bardzo mi się podobała jego atmosfera.
Dowiadywał się Pan czegoś o wietrze halnym?
Pomysł, podobnie jak w przypadku Szczeliny, przyszedł od czytelnika, który żyje na słowacko-polskim pograniczu i wydało mu się interesujące to, co się dzieje, gdy wieje tam halny.
Gdy w regionie zapowiadają halny, Polacy zwiększają liczbę osób w gotowości nie tylko wśród strażaków, ale także policjantów, ratowników, operatorów linii alarmowych, bo ludzie dziwnie się zachowują. Jest to fakt, to żaden fake news, czy coś podobnego. Naprawdę jest w tym pewien wymiar psychologiczny.
Przyjrzałem się temu i szczególnie zainteresowało mnie połączenie halnego z regionem Liptowa i Orawy, dokąd bardzo chętnie jeżdżę i gdzie też dorastałem. Również te obszary mają swoją mitologię, ludowe opowieści o kobiecie ubranej na czarno, która pojawia się przy drodze zawsze wtedy, gdy wieje wiatr. Doskonale mi się to połączyło z tym wiatrem i oceniłem, że to niezły temat.
Próbował się Pan dowiedzieć, dlaczego wiatr halny powoduje takie skutki psychologiczne? Skąd to się bierze?
Trochę szukałem, czy są także na Słowacji wzmianki o jego działaniu, czy dociera na nasz teren.
W popradzkiej bibliotece znalazłem ciekawe zapisy w dziennikach różnych ważnych osobistości, które w Tatrach Wysokich leczyły się na gruźlicę, lub tam po prostu przebywały.
W książce wspominam właśnie te zapisy, teraz już nie pamiętam nazwiska, ale był to autor, pisarz albo dziennikach, który leczył się w latach 20. albo 30. minionego wieku w słowackich Tatrach. W dzienniku zaznaczył, że gdy miał wiać wiatr halny, pacjentów przenoszono do innego sanatorium, żeby ich stan psychiczny się nie pogorszył.
Wydało mi się to bardzo ciekawe. Mimo to szczegółowo nie badałem, czemu to tak działa na ludzi. Jestem raczej sceptyczny wobec takich rzeczy. Opisałem to także w Szczelinie i tak też uważam, że jest według mnie głównie mistyfikacja. Nie wierzę w takie rzeczy.
Dla mnie jest to interesujące z filozoficznego punktu widzenia, że istnieje coś, co przekracza zwykłą interpretację rzeczywistości, ale osobiście w to w ogóle nie wierzę.
Zatem nie boi się Pan, gdy pisze swoje książki.
Gdy piszę książki, to się boję. Mam taką metodę, że podczas pisania wywołuję w sobie strach. Jest to bardziej strach z sytuacji. Nie boję się, że zaginę w Trybeczu.
I nawet gdy w przypadku Trybecza zaskoczyło mnie to, ilu ludzi mi potem pisało o swoich różnych dziwnych przeżyciach. To nadal myślę, że wszystko ma jakieś naturalne wyjaśnienie. Muszę przyznać, że trochę uległem presji. Na początku byłem pewien, że to wszystko wokół Trybecza to fake news. Teraz tak na 85 procent myślę, że to mistyfikacja.
Dlaczego jesteśmy skłonni wierzyć w rzeczy nadprzyrodzone? Może właśnie dlatego też Pana książki są tak popularne, bo pewna część czytelników wierzy, że coś podobnego może im się przydarzyć.
Widzę zmianę w nastawieniu czytelników na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Gdy w roku 2010 ukazała się bardzo realistyczna społeczno-kryminalna powieść V tieni mafie, społeczeństwo domagało się rzeczywistości.
W ciągu dekady to się stopniowo zmieniało, teraz mam wrażenie, że przewagę ma literatura eskapistyczna. Wydaje się, że ludzie mają już dość rzeczywistości, są nią przytłoczeni. I nie chodzi mi tylko o rzeczywistość polityczną, ale ogólnie o wszystko, co się dzieje wokół nas, teraz jeszcze podwójnie przez kryzys wywołany przez koronawirus. Ludzie mają już tego dość i poszukują czegoś innego, gdzie mogliby znaleźć siłę i na chwilę mieć spokój od rzeczywistości.
Rozumiem to, bo może też dlatego i ja piszę. Nie jestem wykluczony ze społeczeństwa. A kiedy mówię o formie literatury ucieczki, nie mam na myśli żadnego pejoratywnego znaczenia, jest to potrzeba psychiczna.
Dlaczego teraz ludzie wierzą, że covid to oszustwo? I że maseczki nie pomagają, że to wszystko jest wymyślone? Dlatego, że chcą w to wierzyć, że są przestraszeni rzeczywistością, to ich niszczy i wywołuje takie napięcie, że prędzej uwierzą w fake newsa, bo jest on dla nich kuszący.
Nie chcę tego porównywać. W książce jest to celowe działanie, według mnie może to mieć na niektórych także działanie terapeutyczne. To coś takiego jak fantasy - na chwilę opuszczamy rzeczywistość, złapiemy tam oddech, odprężamy się przez napięcie, przeżywamy katharsis.
Już Arystoteles pisał, że efektem dramatu ma być katharsis, swego rodzaju oczyszczenie, i właśnie o to staram się w moich książkach. Nie ma nic w tym złego, myślę, że to motywacja - ludzie muszą złapać głębszy oddech gdzieś obok, wykroczyć poza codzienność i pooddychać czymś innym.
Dla mnie to coś innego, widzę w tym filozofię, którą studiowałem. Naprawdę lubię patrzeć filozoficznie na zjawiska nadprzyrodzone.
Zawsze przyjmuję pewną filozofię i opowiadam o niej przez jakąś historię. Na przykład Szczelina to Kant, Priepasť to Schopenhauer, Wiatr to neoplatonizm i tak dalej. To żaden nonsens, to głównie metafizyka, opowiedziana przez tę historię.
Tak, ten aspekt filozoficzny jest mocno zarysowany w Pana książkach i na przykład znacznie spowalnia czytanie. Coś, co inaczej byłoby pochłonięte jednym tchem, nagle zamienia się w coś, o czym trzeba przemyśleć. Jednak nie wszyscy mogą to zrozumieć, po prostu się w tym zgubią.
Jak powiedziałem, nie próbuję tworzyć dla wszystkich i zadowolić wszystkich. Z drugiej strony nie chcę, żeby to zabrzmiało elitarnie, unikam tego. Nie lubię intelektualizmu w sztuce. Staram się pisać książki tak, aby działały na kilku poziomach.
Najwyższy poziom to trzymająca w napięciu historia, która działa sama, więc jeśli ktoś z książki weźmie tylko to, a inne fragmenty jakoś przecierpi, będę zadowolony.
Poniżej znajduje się głębsza płaszczyzna. Na przykład w przypadku książki Wiatr górna warstwa to pogoń za demonem wiatru, poniżej jest poziom filozoficzny, na którym analizuję neoplatonizm i filozofię Plotyna.
A nawet poniżej znajduje się płaszczyzna alegorycznej opowieści, czym jest trąba powietrzna. Na tym najgłębszym poziomie rozważam o ludzkiej skończoności, trąba powietrzna jako śmierć, która wciąż zbliża się za nami. Szczególnie w tych czasach. Chodzi o różne sposoby radzenia sobie z naszą skończonością.
Nie lubię wyjaśniać, jak ludzie powinni to rozumieć. Niech każdy bierze z tego to, co chce. Warstw jest kilka i być może spowolnienie czytelnika jest nawet moim zamiarem.
Bohaterom w Pańskich książkach zawsze strasznie „odbija”. Jak to jest, że wpadają w całkowity obłęd?
Ponieważ przekraczają linię konsensualnej rzeczywistości, w której większość z nas wszystkich zgadza się w większości kwestii. Obecnie prawdopodobnie zgadzamy się coraz mniej. Widzimy to szczególnie na portalach społecznościowych, gdzie każdy z nas żyje w swojej subiektywnej rzeczywistości, a jeśli chodzi o podstawowe fakty, zgadzamy się w przypadku coraz mniejszej liczby rzeczy.
Jest to przenikanie się obiektywnej i subiektywnej rzeczywistości. W moich powieściach bohaterowie dostają się właśnie za tę granicę, gdzie konsensualna rzeczywistość przestaje obowiązywać. To przeżycia, których człowiek może doświadczyć np. pod wpływem szoku, kiedy nasza mapa rzeczywistości nie przetrwa i się rozpadnie.
Stan ten może też być wywołany przez medytację, taką jak zen, która ma na celu przekroczenie podwójnej percepcji. To są bardzo realne doświadczenia, po prostu niemieszczące się w zwykłej rzeczywistości.
I mnie zawsze bardzo interesuje pokazanie, że to, co postrzegamy jako codzienną rzeczywistość, to nie wszystko. I naprawdę nie mam na myśli ezoteryki, myślę, że ezoteryczność jest bardzo niebezpieczna.
Jeśli pominiemy filozofię, ezoterykę i pozostaniemy na tej najprostszej płaszczyźnie, to czy na przykład strach może wywołać u ludzi podobne szaleństwo?
Każda wystarczająco silna emocja może to zrobić. W szamanizmie wykorzystuje się do tego strach, podniecenie seksualne, gniew lub wściekłość. Wszystkie podstawowe emocje w granicznych formach mają potencjał, aby wprowadzić nas w te stany. To są bardzo niebezpieczne rzeczy.
Widzimy to w łagodniejszych formach także w codziennej rzeczywistości. Kiedy emocje rosną, zmienia się obiektywna rzeczywistość i każdy nagle znajduje się w swojej subiektywnej rzeczywistości.
Zawsze myślimy, że dotyczy to tylko innych, bo u nich wyraźnie to widzimy, ale chodzi o to, że nam też się to przytrafia. To jest normalne funkcjonowanie ludzkiego umysłu. Kiedy ktoś myśli, że jemu się to nie przytrafi, po prostu grzęźnie w tym jeszcze bardziej.
Jeśli jeden obóz uważa, że covid to tylko fikcja, a drugi obóz uważa, że Trump naprawdę radził leczyć się wybielaczem, wtedy ten pierwszy uważa, że drugi obóz jest szalony. A przy tym obydwa są jedynie oszustwem.
Dyskusja jest sparaliżowana, oba obozy nie chcą słuchać, chcą tylko promować swoją wizję rzeczywistości. I widzimy, do czego to prowadzi w Ameryce i zastanawiam się, jak to będzie wyglądać po wyborach, bo wpłynie to na cały świat.
Jest to jednak niebezpieczne i może prowadzić do rozerwania tkanki społecznej. Bardziej się tego boję niż moich horrorów.
Także z Pana najnowszej książki czuć silną frustrację z powodu sytuacji społecznej, ze skorumpowanych urzędników, polityków, policji, „naszych ludzi” [przyp. tłum. określenie ludzi związanych z byłą partią rządzącą SMER], z państwa, w którym doszło do zabójstwa dziennikarza.
Oczywiście, na przykład morderstwo Jána Kuciaka i Martiny Kušnírovej wciąż mnie przytłacza. Dlatego książka odnosi się do lat, kiedy sytuacja była krytyczna.
Nic się nie zmieniło?
Na pewno jest nadzieja, śledztwa, aresztowania, zmiana rządu, to wszystko z pewnością jest nowym tchnieniem. Kibicuję nowemu rządowi.
Niezwykle niefortunne jest to, że na samym początku zmiany pojawił się covid. To absolutnie niesprawiedliwe, że rządy, które plądrowały ten kraj przez dwanaście lat, skończyły kadencję tuż przed tym wszystkim.
Nowy rząd, zamiast zajmować się innymi sprawami, musi się tym zająć, z pewnością będzie to miało dobicie w jego popularności.
Gdybym teraz pisał książkę, pewnie uchwyciłaby też to nowe tchnienie, ale jestem raczej sceptyczny. O tym była także moja zeszłoroczna powieść Čierny kruh [pl. Czarny krąg]. Znajdujemy się w czarnym kręgu i kręcimy się w nim. Próbujemy się z tego wydostać, ale jakoś nie możemy.
Ciągnie się to już z nami przynajmniej od Państwa Słowackiego. Wtedy społeczeństwo upadło moralnie, to znaczy, dokładniej mówiąc, upadł rząd, ale przy milczącym poparciu dużej części społeczeństwa. Nie odczarowujemy już tego moralnego przestępstwa, ale musimy zejść z wytyczonego wtedy szlaku. A jest to możliwe tylko wtedy, gdy duża część społeczeństwa zachowa się moralnie i tym samym zneutralizuje klątwę, która wtedy powstała.
Myślę, że takie moralne napięcie pojawiło się w społeczeństwie po zabójstwie Jána Kuciaka, ale uważam, że było to trochę nadużyte przez polityków. Dlatego jestem bardzo sceptyczny, jeśli chodzi o dalszy rozwój sytuacji, ale nie chcę nikogo zniechęcić. W ramach swoich możliwości robię wszystko, żeby tak nie było.
Brak komentarzy: